Muzyka Rush nigdy nie należała do moich faworytów, a przynajmniej tak było na początku muzycznej drogi z Kanadyjczykami. Zetknięcie z najwyżej cenionymi w progresywnym światku albumami Moving Pictures, 2112 czy Hemispheres przyniosło pozytywne dźwiękowe doznania. Nie były to jednak uderzenia przyprawiające o szczególnie szybkie bicie serca, ot klasyka, którą znać i szanować należy. Jak się jednak okazało oprócz tych najtrwalej zapisanych w rockowych annałach dzieł kanadyjskie trio ma w swojej dyskografii poukrywane prawdziwe perełki. Jedną z najjaśniejszych jest Grace Under Pressure z roku 1984. Ale po kolei.
Chyba w całej karierze Rush tytuł tak dobrze nie odzwierciedlał całości dzieła. Jest w tej muzyce szlachetność, gracja, piękno schowane pod płaszczykiem pewnej duszności, kreowanej niewątpliwie przez surowy styl muzyczny i brzmienie dekady. Liryki Neila Parta także nie opowiadają o wesołych sprawach. Rozpacz po nagłej utracie bliskiej osoby w być może najbardziej zgrabnym numerze Afterimage, wspomnienie piekła Holocaustu (w obozie Bergen-Belsen przebywała matka wokalisty, Geddy’ego Lee), którego dotyczy Red Sector A, czy wreszcie bardziej uniwersalne teksty o zmaganiach dnia codziennego posiadają w sobie dawkę melancholii. Jednocześnie jest w nich mocny zastrzyk pasji i nadziei, tytułowej łaski. Słowa są istotną część albumu i stanowią o jego sile. Muzycznie bowiem Grace Under Pressure jest w prostej linii kontynuacją albumu Signals, jednak koncept opisywanego dzieła odróżnia go znacznie na tle wydanego dwa lata wcześniej nieco bezbarwnego materiału.
Płyta wita nas syntetycznym brzmieniem jakże charakterystycznym dla lat osiemdziesiątych. Syntezatorowe plamy, elektroniczna perkusja i raczej mało „mięsiste” gitary znaczą pierwszy utwór Distant Early Warning. Jego esencją jest jednak wspaniała, porywająca melodia, pasja i motoryka, od której kanadyjskie trio nie chce uwolnić słuchacza do ostatniej sekundy albumu. O sile Rush stanowi umiejętność pisania świetnych piosenek i korzystanie z wirtuozerskich umiejętności (nie jest tajemnicą, że panowie posiadają niezwykłe skille) we właściwych proporcjach. Dzieje się na tym albumie sporo, zarówno w tych bardziej dramatycznych numerach jak i nieco luźniejszych, w stylu Kid Gloves lub bluesującego Red Lenses. Ten ostatni kawałek wpada w ucho i uzależnia, zmuszając do wielokrotnego korzystania z funkcji „repeat” w odtwarzaczu. Pięknym podsumowaniem płyty jest finalny, potężny Between the Wheels. Po wyciszeniu jego ostatnich dźwięków nic nie stoi na przeszkodzie by odpalić płytę jeszcze raz i ruszyć w kosmiczną (a jednocześnie bardzo przyziemną) podróż z mistrzowskim triem.
Grace Under Pressure wzbogacił i odświeżył twórczość zespołu. Elementy elektroniczne oraz dźwięki nawiązujące do innych stylów, takich jak ska czy reggae nie odebrały Kanadyjczykom ich tożsamości. Nadal jest to Rush – kapela trzech wirtuozów szybujących na obrzeżach orbit progresywnych i hardrockowych. Album stanowi potwierdzenie ich umiejętności kompozytorskich i sztuki poskromienia ego na rzecz owocnej pracy zespołowej. Stanowi to o mocy tria Lee-Lifeson-Peart i wyróżnia na tle całej rzeszy epigonów tych panów.
Michał Raś