King Gizzard & the Lizard Wizard – Infest the Rats’ Nest

Z australijskim King Gizzard & the Lizard Wizard do tej pory nie było mi bardzo po drodze. W dokładnym zapoznaniu się z dyskografią przeszkadzała jej objętość – w końcu dziś to już piętnaście albumów nagranych w ciągu niecałej dekady działalności. Pewnym przełomem stała się tegoroczna płyta Fishing for Fishies. Po kilku miesiącach ten pełen głodu tworzenia zespół powraca z Infest the Rats' Nest – dziełem dla składu nietypowym, bo utrzymanym w stylistyce thrash metalowej.

Elementy cięższego grania były obecne w muzyce tej niecodziennej formacji już wcześniej – choćby na psychodelicznym Murder of the Universe. Kierunek obrany na Infest the Rats' Nest jest mimo wszystko na tyle daleki od charakterystycznego dla zespołu garage rocka, że może wydawać się śmiałym eksperymentem, a w najgorszym wypadku nieszkodliwą ciekawostką. Przyjrzyjmy się zawartości tego krótkiego, trwającego niespełna 35 minut dzieła.

 

Płytę otwiera energetyczna thrashowa kanonada w utworze Planet B. Rozpędzona sekcja rytmiczna, riffy i solówki, wreszcie mocny, zachrypnięty wokal Stu Mackenziego nie pozostawiają wątpliwości, że zespół z tym metalem nie żartuje. Wręcz przeciwnie – taka wersja formacji wypada wiarygodnie i przede wszystkim na wysokim poziomie. Z wyjątkiem ocierającego się o stoner/doom metal, świetnego Superbug, kolejne utwory są utrzymane w jednolitej, ogniście rozpędzonej estetyce. W szczególności obie części Venusian oraz kończące album Self-Immolate i Hell hołdują starej szkole thrashu w postaci Metalliki, Anthrax czy też Voivod. Ostatni z wymienionych zespołów jest dla mnie drogowskazem kluczowym, choć pewnie nie obranym przez King Gizzard & the Lizard Wizard celowo. Wiąże się z psychodelicznym wpływami, od których Australijczycy nie zamierzają się w pełni uwolnić, a także z tematyką tekstów. 

Infest the Rats' Nest to concept album utrzymany w konwencji science-fiction, dotykający współczesnych problemów, takich jak katastrofa klimatyczna, bieda i podziały w społeczeństwie. Pierwsza połowa płyty opowiada o zniszczonej Ziemi, podczas gdy w drugiej części teksty przynoszą historię śmiałków próbujących założyć kolonię na Wenus. Mocne, metalowe granie jest więc zgrabnie wykorzystanym narzędziem do tego by opowiedzieć tę trudną i niezbyt optymistyczną historię. 

Tegoroczna propozycja King Gizzard & the Lizard Wizard przynosi apokaliptyczne wizje przyszłości w postaci solidnie skomponowanych i zagranych cięższych numerów. Niezależnie za jaki gatunek zabiera się australijska grupa efekt zawsze jest znakomity. Warto sięgnąć po ten krążek niezależnie czy jesteście fanami oldschoolowego metalu czy też psychodelicznych eksperymentów z poprzednich wydawnictw zespołu.

Michał Raś